Osobiście chcę to zazdedykować wszytskim tym którzy rozpoczęli rok szkolny, dacie radę misie macie moje duchowe wsparcie :D Niech rozdział będzie dla was jeszcze większym powodem do radości z wyczekiwanego piąktu :P Główne motto "Byle do piąku" powraca :D
Ale chce wyróżnić oczywiście Ann, Wierną, MiLkę, Żelka - za rozmowy na GG oraz Anie i Gosix - które znam osobiście za rowerową wycieczkę :) i to że was zaraziłam A&A i R5 <3 ~ Niewi
*Narrator*
Rydel, Ell oraz Ryland byli
zaskoczeni widokiem ich przyjaciółki, która miała smutek
wymalowany na twarzy. Wydawało im się, że ujrzeli w jej oczach
łzy, ale nie byli tego pewni, ponieważ padało i kobieta szybko ich
wyminęła nie dając im nawet szansy na odpowiedzenie na jej
'cześć'. Weszli do domu, by bardziej nie zmoknąć, i znaleźli się
w holu, gdzie zaczęli się rozbierać z mokrych butów i kurtek.
Blondynka kątem oka spojrzała w stronę salonu, gdzie znajdował
się jej młodszy brat.
Ross stał nieruchomo. Siostra widziała
jego prawy profil. Patrzył beznamiętnie w ogień. Przyglądał się
jak języczki płomieni liżą drewno pochłaniając je doszczętnie.
Z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. W jego oczach
panowała... pustka. Jakby coś z niego uszło.
Coś jest nie tak,
pomyślała Rydel i weszła do salonu wraz z Rylandem oraz
Ellem.
-Cześć Ross, co tu robiła Laura? - spytała, a blondyn
nawet nie drgnął. Nie odrywał wzroku od ognia.
-Przyszła
porozmawiać - odparł rzeczowo. W jego głosie nie było słychać
gniewu, rozczarowania, smutku czy radości. Było ono pozbawione
emocji.
Blondynka zmarszczyła brwi zaniepokojona.
-O
czym?
-Przyszła przeprosić.
Odpowiedź zdziwiła całą
trójkę, ale pozytywnie.
-To świetnie, w takim razie wszystko
wróci do normy - odparł zadowolony Ratliff.
-Nie - zaprzeczył
stanowczo blondyn.
To słowo i ton wybiły Ella z rytmu. Tego się
nie spodziewał.
-Dlaczego 'nie'? - spytał Ryland unosząc brwi
zaskoczony.
Ross wzruszył ramionami i w końcu spojrzał na
nich.
-Nic nie wróci do normy. Nie ma już 'normy'. Nie widzicie
tego? Ona zniknęła cztery lata temu z momentem, gdy Laura
wyjechała. Nie wrócimy do tego, co było. To nierealne. Jesteśmy
inni, dojrzalsi. Przeżyliśmy wiele, zmieniliśmy się. Nie jesteśmy
tacy jak wtedy. Nie ma naszej 'normy'. Ona jest ułudą, która
zamydla nam oczy. Nic nie będzie takie samo. Nie cofniemy czasu. Nie
powrócimy do czasów sprzed czterech lat czy ostatniego miesiąca. I
nie cofniemy naszych uczynków. Nie zrobimy tego, bo nie ma takiej
opcji. Tak jak nie ma już naszej 'normy' - powiedział Ross z
wyraźnie zdeterminowanym i przejętym głosem.
Pokiwał
szaleńczo głową jakby chciał o czymś zapomnieć i chwycił
jakieś gazety oraz papiery i wrzucił je do kominka. Chwilę patrzył
jak ogień je pożera, a potem szybkim krokiem poszedł na górę
zostawiając w salonie zupełnie zszokowanych i zdekoncentrowanych
jego zachowaniem przyjaciół.
*Laura*
Po moim przyjściu
do domu, wyjaśniłam na szybko Rikerowi, że pogodziłam się z
siostrą, ale o Rossie nic nie wspominałam. Jeszcze by mu coś
powiedział i wywiązałaby się kłótnia. Blondyn był skory do
zostania u mnie dłużej, ale kulturalnie wypchnęłam go za drzwi
mówiąc, że jestem zmęczona. Umyłam Toby'ego i położyłam go
spać, a potem sama wzięłam kąpiel i, przebrana w piżamę, rzuciłam
się na łóżko. Dopiero leżąc uświadomiłam sobie, że żadnej
czynności nie poświęciłam uwagi, robiłam to jak robot. Teraz
patrząc w sufit i analizując przebieg dzisiejszego dnia mogłam
stwierdzić, że przyczyną mojego „wyłączenia” była rozmowa z
Rossem. 'Musisz się postarać' - te słowa i jego nie wyrażająca
uczuć twarz nie mogły mi wypaść z głowy, miałam ten obraz przed sobą. Westchnęłam i
zamknęłam oczy. Zawsze ja musiałam się starać. Kiedy on ganiał
za dziewczynami, ja szłam w odstawkę. Musiałam go prosić
kilkakrotnie o spotkanie, robiłam to, bo byliśmy przyjaciółmi, a
mnie zależało na tej relacji.
Starałam się, żeby nie stracić z nim kontaktu. W dniu, kiedy go poznałam, już
wiedziałam, że będzie on dla mnie ważną osobą, taka kobieca intuicja. Pamiętam to dokładnie, zupełnie jakby się zdarzyło
wczoraj...
Poszłam przejęta na casting. Nie był on moim
pierwszym, ale denerwowałam się jak zwykle. Podczas oczekiwania,
siedziałam na krześle i patrzyłam na swoje trzęsące się dłonie.
Usidła wtedy obok mnie Stormie. Zapytała się czy przyszłam na
casting, a ja pokiwałam twierdząco głową. Wtedy powiedziała mi dumnym głosem, że jej syn też przyszedł i, że właśnie na niego
czeka. Kiedy mnie wywołali, spojrzałam przerażonym wzrokiem na
drzwi, w których stała szczupła blondynka z listą. Wtedy poczułam
jak ktoś ściska moją dłoń. To była Stormie. Powiedziała, że
dam sobie radę i uśmiechnęła się do mnie promiennie. Dodała mi wtedy
odwagi. Wstałam i pewnym krokiem weszłam do sali. Okazało się, że mam zagrać przykładową scenkę z Rossem. Kiedy go zobaczyłam,
zawstydziłam się trochę, bo był naprawdę przystojny. Zagraliśmy
bez problemu i razem opuściliśmy salę. Gdy wyszliśmy powiedział,
że bardzo dobrze mi poszło i ma nadzieję, że dostanę tę rolę,
bo uważa, że idealnie do niej pasuję. Podziękowałam mu
serdecznie i pożegnałam się. Zobaczywszy Stormie podeszłam do
niej i oznajmiłam, że jej gest dodał mi odwagi. Wtedy ktoś za mną
powiedział, że jego mama pomaga najlepszym. Za mną stał Ross,
zawstydziłam się widząc jego uśmiech. A mama go skarciła mówiąc:
-Ross przestań zawstydzać te dziewczyny, nic tylko do każdej się
tak słodko uśmiechasz.
A on wtedy odpowiedział:
-Mamo, nie do
każdej. Tylko do tych, z którymi chce się zakolegować. Prawda
Laura? - zapytał, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia, bo nie sądziłam, że mógłby znać moje
imię. Chwilę później, już odchodzili, ale oboje pomachali mi na
pożegnanie. Miałam wtedy głęboką nadzieję, że jeszcze się
spotkamy.
I spotkaliśmy się,
dostaliśmy główne role w serialu. Dzięki temu zbliżyliśmy się
do siebie i zostaliśmy przyjaciółmi. Stormie towarzyszyła nam
cały czas na planie. Wtedy stwierdziłam, że jeśli będę miała
dzieci chciałbym być taka mamą jak ona. Potrafiła ogarnąć czterech, a miejscami pięciu, dorastających chłopaków i jedną
dziewczynę. A każdego przyjaciela swoich dzieci traktowała jak
kolejne dziecko. Mówiła, że jesteśmy jak rodzina. Jednak kiedy
podrośliśmy i byłam z Vanessą stałą bywalczynią w jej domu, stanęła na środku salonu i uroczyście powiedziała:
-Chciałabym
żebyście kiedyś z Vanessą stały się pełnymi członkami mojej
rodziny. Słyszeliście chłopcy? - dodała i spojrzała znacząco
na synów, którzy popatrzyli na siebie zszokowani, a ja z siostrą
wybuchnęłyśmy śmiechem.
Kiedy jakiś czas później, przez zwykły
zbieg okoliczności, zobaczyła klęczącego przede mną Rocky'ego,
który sięgał do kieszeni. Zawyła z zachwytu i zwołała cały
dom. Potem patrzyła w oczekiwaniu na swojego syna. A gdy ten wstał
i zaczął tłumaczyć, że spadła mu na podłogę kostka od gitary i zwyczajnie ją
podnosił, nie chciała mu uwierzyć. Dopiero kiedy ją oboje
zapewniliśmy i okazaliśmy zgubę, uwierzyła i posmutniała.
Zrobiło mi się jej wtedy bardzo żal. Tego samego dnia wieczorem
przypomniała synom swoje życzenie i spojrzała na nich groźnie.
Na wspomnienie tej cudownej kobiety, na mojej twarzy pojawił się
uśmiech. Uświadomiłam sobie, że tęsknię za nią. Muszę
przekonać Lynchów, żeby ją jakoś ściągnęli do siebie. Chcę jej zrobić niespodziankę. Ciekawe jak ona zareaguje na Toby'ego.
Rozmyślając nad tym zasnęłam.
Obudziłam się, sama z siebie o 6. Czułam się wypoczęta i
szczęśliwa, wszystko zasługa wspomnieniom z Stormie. Ponieważ
miałam jeszcze sporo czasu wstałam, umyłam się, przebrałam w
krótkie spodenki i bokserkę. Włosy związałam w kucyka, a z szafki
wzięłam słuchawki i telefon. Puściłam sobie swoją playlistę i
tanecznym krokiem zeszłam na dół. Odbębniałam swoje wygibasy na
środku salonu, kiedy zorientowałam się, że czegoś mi brakuje.
Poszłam ,więc do schowka i porwałam Bena. Jego szarawe już włosy
opadały na jego cienką czerwoną szyję, kiedy obróciłam go „twarzą”
do góry. Stwierdziłam, że wygląda bardzo przystojnie. Po
skończonej piosence ukłoniłam się i ostawiłam go na bok, żeby
zaprezentować mu swoją solówkę. Wszystko szło świetnie dopóki
nie trąciłam stolika, który z hukiem przewrócił się na podłogę.
Zamknęłam oczy, wyjęłam słuchawki z uszu i nasłuchiwałam. Jednak nie
usłyszałam żadnego dźwięku, który wskazywałby na obudzenie
mojego dziecka. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam groźnie na
Bena.
-To twoja wina, mogłeś mnie trochę bardziej przekonać do wspólnego tańca - szepnęłam oskarżycielsko.
Zabrałam go więc do
kuchni i zajęłam się przygotowywaniem śniadania. Pokrojone owoce
dla Toby'ego w pudełko i butelka z dzióbkiem. Sobie przyszykowałam kanapkę i kawę
w kubek termiczny. Kiedy wszystko już było gotowe, beztrosko
spojrzałam na zegarek i zaraz krzyknęłam, była 7:20. Szlag!
Pobiegłam na górę i szybko obudziłam synka. Poprosiłam go, żeby
się pośpieszył i ubrał, a ja pędem ruszyłam do swojej sypialni. Nie zdążę
wyprasować koszuli! Wybrałam jakąś w miarę wyglądającą
bluzkę i czarne rurki, bo one pasują do wszystkiego. Kiedy zeszłam
na dół, Toby na szczęście już skończył śniadanie i pobiegł na górę po swoje rzeczy, ale zegar
niemiłosiernie wskazywał dalej 7:20...
Zaraz... co?! Przypatrzyłam się uważnie i wskazówka nie poruszyła
się nawet o milimetr. Wyjęłam telefon z kieszeni, a na zegarku była 7:00.
10,9,8,7,6,5,4,3,2,1. I głęboki wdech. Cholerny zegar! Chyba
zainwestuje w nowy, bo ten wylądował na mojej czarnej liście.
Usiadłam przy stole, żeby zjeść i właśnie podnosiłam kanapkę
do ust, kiedy zadzwonił dzwonek. Olałam go i wgryzłam się w moje
śniadanie. Jednak odezwał się ponownie, więc zła podniosłam się i
z pełnymi ustami poszłam otworzyć. Na zewnątrz stał uśmiechnięty
Ell, wpuściłam go do środka i wróciłam do jedzenia.
-Cześć - powiedział i stanął rozglądając się z
zaciekawieniem - Chyba ci się zegarek popsuł - stwierdził po
chwili, a ja zgromiłam go wzrokiem - Uuuu widzę, że coś nie w humorze jesteś - zaśmiał się.
-Jakbyś wstał o 6 i zadowolony robił wszystko powoli, potem
nieogarnięty popatrzył, że jest już 7:20. Pędem wszystko
nadrabiał i wściekał się, że nie zdążysz, a tu się okazuje, że
jest dopiero 7:00 to też byś nie miał humoru - odpowiedziałam.
-To coś ty robiła od 6 rano? - zapytał, a ja zaczęłam z
zainteresowaniem oglądać sufit. On natomiast rozejrzał się
jeszcze raz i po chwili powiedział ze śmiechem:
-Widzę, że Ben poszedł w ruch.
-Jakoś tak wszyło - odpowiedziałam. - Co cię do mnie sprowadza?
- zapytałam chcąc zmienić temat.
-Chciałem się z tobą zabrać do pracy - odpowiedział, a widząc
mój zdziwiony wzrok dodał - Nie chcę jechać z Lynchami, a jak
pojadę z tobą to zawsze jedno miejsce więcej do parkowania.
-Stało się coś?
Ratliff westchnął ciężko.
-Cześć wujek - przywitał się Toby schodząc po schodach i trąc przy tym oczy ze zmęczenia. Mężczyzna spojrzał w jego stronę.
-Cześć, zmęczony? - spytał uśmiechając się pod nosem.
Chłopczyk pokiwał twierdząco głową.
-Mama nie dała pospać, co? - spytał i zmierzwił przy tym włosy jego blond włosy.
Toby natychmiast zmarszczył nos i zaczął poprawiać swoje kosmyki.
-Co wy macie z tym czochraniem mojego synka po głowie, co? - spytałam rozbawiona, podeszłam do mojego dziecka i poprawiłam mu fryzurę tak, że szkrab uśmiechnął się zadowolony.
Ell patrzył na tą wymianę ruchów będąc wyraźnie nimi oczarowany. Były one pełne miłości.
-Kto?
-Ty i Riker. Obydwaj tak robicie Toby'emu.
-Najwyraźniej mamy ten sam sposób droczenia się z nim.
-Och, mój biedny rycerz - powiedziałam z troską całując synka w główkę.
-Rycerz? - spytał Ell nie rozumiejąc.
-Rycerz. W lśniącej zbroi na białym koniu.
-Aaa rozumiem. Twój książę z bajki - odpowiedział z uśmiechem brunet.
-Dokładnie - odwzajemniłam jego gest, a po chwili spojrzałam na zegarek - Zbierajmy się - zadecydowałam i poszłam do kuchni szybko posprzątać po posiłku.
Po pięciu minutach Toby stał przed drzwiami wejściowymi z zapakowanym plecakiem, który miał na plecach, i grał z Ellem w jakąś rymowankę, którą dopiero co nauczył mężczyznę. Natomiast ja dopakowałam się do końca, chwyciłam granatowy sweterek i szybkim krokiem przebiegłam salon podbiegając do przyjaciela i syna.
-Możemy iść.
-Nigdy nie zrozumiem jak można biegać w butach na obcasie i nie skręcić przy tym kostki - wyznał Ratliff patrząc na mnie powodując, że wybuchłam śmiechem.
-Wielu rzeczy nigdy nie zrozumiesz - oznajmiłam z uśmiechem drocząc się z nim i wyszliśmy z domu.
Samochodem ruszyliśmy po chwili będąc w dobrym humorze. W radio leciała piosenka, którą bardzo lubiłam, ale to jeszcze z dzieciństwa. Na początku zaczęłam pomrukiwać i nucić początek melodii, a później śpiewałam pod nosem tekst. Ellington spojrzał najpierw na kobietę, a potem na Toby'ego, który uśmiechnął się do niego szczerze. Brunet odwzajemnił jego gest i nagle dołączył się śpiewem do mnie. Wysokim głosem. Zaskoczona spojrzałam przelotnie na przyjaciela, bowiem prowadziłam samochód i nie chciałam stracić wzroku z jezdni. Zaśmiałam się pod nosem, a Ell nadal bawił się i modulował głos dla zabawy. Zaczął wybijać rytm i klaskać, jak to na perkusistę przystało, aż w końcu dołączyłam się do zabawy i obydwoje zaczęliśmy się wygłupiać. Toby patrzył na nas i szczerze się śmiał. Ratliff zachęcał młodego, by dołączył się do śpiewu i po chwili we trójkę śpiewaliśmy piosenkę, a Toby jakieś poszczególne słowa.
Tak śpiewając dojechaliśmy do przedszkola Toby'ego.
-Zaraz przyjdę - powiedziałam i wraz ze swoim synkiem wyszłam z auta kierując się w stronę przedszkola.
Po paru minutach wróciłam i wraz z Ellem ruszyliśmy do pracy. Jadąc samochodem słuchaliśmy muzyki, ale w końcu wyłączyłam radio i na czerwonym świetle spojrzałam na przyjaciela.
-Co się stało?
-Czemu uważasz, że coś się stało?
-Ell... Przyszedłeś do mnie o 7, by pojechać ze mną autem, zamiast jechać z Lynch'ami jak to robisz od lat. Hmm... No sama nie wiem czemu mi to wpadło do głowy - powiedziałam sarkastycznie, ale z lekkim uśmiechem.
Brunet westchnął, a ja ruszyłam samochodem na zielonym.
-Nie mam ochoty patrzeć jak Ross i Riker sobie dogryzają.
-Nadal się nie pogodzili?
-Nie i w najbliższym czasie się na to nie zapowiada - wyznał, a ja westchnęłam cicho. Czułam, że to jej wina, że bracia ze sobą nie rozmawiają i się kłócą.
-Ale jest coś jeszcze, prawda? Bo nie uwierzę, że tylko dlatego wstałeś wcześniej, żeby przyjść do mnie tak rano.
-Ech...
-No...?
-Rydel...
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Tak myślałam.
-Ona mnie praktycznie nie zauważa! Mógłbym dać jej gwiazdkę z nieba, a ona tylko podziękuje i podziękuje mi, że jestem świetnym przyjacielem. Co to ma być? Lau, co ja mam robić?! - spytał wyraźnie zdruzgotany.
Kątem oka spojrzałam na niego.
-Walczyć.
-Niby jak?
-Mówiłam ci, musisz jej udowodnić, że nie chcesz być tylko i wyłącznie jej przyjacielem.
-Ale gdy próbuję, to ona tego tak nie odbiera.
-To może musisz się bardziej postarać?
-Powoli nie mam już siły...
-Mówisz, że się poddajesz?
-Nie, ale jak tak dalej pójdzie to...
-To co? Odpuścisz? Dasz innemu szansę? Pozwolisz, by twoje marzenie uciekło ci sprzed nosa? - pytałam, a moje ręce trzymane na kierownicy zaczęły się powoli trząść.
Ell zdał sobie z czegoś sprawę i od razu westchnął.
-Lau, przepraszam...
Machnęłam ręką.
-W porządku - westchnęłam i zatrzymałam auto na parkingu przed budynkiem liceum - Mówię tylko, że powinieneś walczyć, bo może być za późno.
-To co proponujesz?
-Może po prostu powiesz jej co do niej czujesz? - zaproponowałam, a brunet uniósł wysoko brwi.
-Zwariowałaś? Prędzej mnie wyśmieje albo, co gorsze, powie, że nie czuje tego samego - powiedział z lekka przerażony.
-Czasem trzeba zaryzykować, żeby się przekonać. Nie sądzisz? - spytałam retorycznie unosząc jedną brew i wysiadłam z auta.
-Sam już nie wiem... - Ratliff powiedział opuszczając samochód.
-Pomyślimy o tym jeszcze, dobra? Teraz chodź, bo zaraz się spóźnimy - zauważyłam i oboje ruszyliśmy w stronę liceum.
*Narrator*
W tym samym czasie na parking wjechali Lynch'owie.
-Wstawać chłopcy! Do pracy! - zawołała Rydel, by obudzić swoich śpiących braci.
-Nie chcę tam iść... - jęknął Ryland.
-Chcę do łóżka... - stęknął Rocky.
-Spać... - dodał Ross.
-Mówię serio, wstajemy - powtórzyła siostra.
Riker wyciągnął się i wyjrzał przez okno. Zauważył przez nie Laurę i Ella, którzy szli w kierunku szkoły, gdy zobaczył jak brunetka się uśmiecha, jego kąciki uat także uniosły się do góry i szybko wyszedł z auta, a raczej z niego wypadł. Wszyscy spojrzeli po sobie zaskoczeni.
-Widzicie? On się obudził, idziemy! - Rydel ponaglała braci.
Riker podbiegł do Laury od tyłu i zakrył jej oczy.
-Och, kto to? - spytała z uśmiechem.
-Mała podpowiedź: Grubas z rodziny Lynch.
-Ej, nie jestem gruby - blondyn się oburzył i odkrył oczy brunetki. Kobieta obróciła się w jego stronę.
-Witaj.
-Witaj - odpowiedział z uśmiechem, a Laura go pocałowała na przywitanie.
-Okay, okay. Rozumiem, że nie widzieliście się od wczoraj, ale tu są dzieci - przypomniał Ell czym rozbawił parę.
-Ratliff, daj spokój - poprosił z uśmiechem.
-Bo ci ją porwę - zagroził brunet.
-Nie odważysz się.
-No to patrz - powiedział i pociągnął Laurę w stronę liceum.
Marano śmiała się szczerze, a Riker ruszył za nimi i we trójkę wpadli do budynku zupełnie jakby byli nastolatkami.
Ale niestety tak nie jest. Zapowiada się dzień pełen pracy
* * * * *
*Laura*
Weszłam uśmiechnięta do swojej sali.
-Dzień dobry - zawołali chórem uczniowie.
-Dzień dobry - odpowiedziałam wesoło - Rozgrzani? - zapytałam
po sprawdzeniu listy. Zobaczyłam, że przeczą głowami, więc
poprosiłam, żeby wstali i robili to, co ja. Bo przecież w lekcjach
śpiewu istotne jest rozgrzanie głosu...
Została minuta do dzwonka, zapytałam się czy ktoś chce za tydzień
na zajęciach zaprezentować nam jakąś piosenkę, ale nikt się nie
zgłosił. Będę musiała ich jakoś przekonać. Zadzwonił dzwonek
i wszyscy wyszli mówiąc "Do widzenia pani Marano".
Uśmiechnięta wyszłam na korytarz, żeby sprawować dyżur. Co
prawda u nas w szkole uczy się młodzież mając około 16 lat, ale nawet im
czasami wpadnie jakiś 'genialny' pomysł. Podeszłam do parapetu i
oparłam się o niego tyłem.
Młodzież spacerowała po korytarzach,
śmiała się i wygłupiała. Jak tak na nich patrzyłam to
przypomniałam sobie stare dobre czasy, gdy ja tak przechadzałam się
z moimi przyjaciółmi wśród murów tej szkoły. Westchnęłam i
uśmiechnęłam się na tamto wspomnienie. To niewiarygodne, że
nawet zapach unoszący się w powietrzu nie zmienił się od tylu
lat. Kurz i stęchlizna. Pewnie nadal pracuje tu ta sama
osiemdziesięcioletnia woźna, która jest uczulona na kurz i nie
może go wycierać... Tak, zatrudnienie takiej osoby miało sens.
Zanim się obejrzałam przerwa powoli dobiegała końca. Nagle
zauważyłam Drewa, który kierował się w moją stronę.
-Cześć - powiedział na przywitanie.
-Cześć - odpowiedziałam - jak tam zajęcia?
-Dobrze, dzisiaj mam dzień z walcem, już po korytarzach chodzę w
ich rytmie - odpowiedział śmiejąc się.
-To dobrze, pilnujesz, żeby nie stracić rytmu.
-No... A ty? Umiesz tańczyć walca?
-Chyba nie... - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
-To może w końcu przyjmiesz moją propozycję i cię nauczę? -
zaproponował patrząc na mnie ze szczerym uśmiechem.
W sumie rozmyślałam nad tym dzisiaj, ale nie powinnam. Jestem z
Rikerem i to mogłoby być niestosowne wobec niego, a Drewa dopiero
co poznałam...
-Może kiedyś - popatrzył na mnie zagadkowym wzrokiem - Mam swoje
zajęcia i jest dopiero początek roku szkolnego. Nie mam jeszcze
stałych godzin, a dodatkowo wchodzi odbieranie syna z przedszkola do
określonej godziny. Na razie będę ćwiczyć w samotni. Ale w razie
czego zgłoszę się do ciebie - zakończyłam swój wywód
promiennym uśmiechem.
I wtedy znów zadzwonił dzwonek. Kolejna
lekcja.
Drew pożegnał się i specjalnie tanecznym krokiem udał się
do swojej sali, zatrzymując się przy wejściu, żeby mi się
ukłonić. Obdarzyłam go bezgłośnymi brawami i poszłam na lekcję
gry na fortepianie.
* * * * *
*Narrator*
Koniec lekcji. Można w końcu odetchnąć. Uczniowie poszli do domów
albo zostali na zajęcia dodatkowe lub zostali, by udoskonalać swoje
możliwości. Laura zebrała wszystkie swoje dokumenty i skierowała
się do wyjścia. Idąc korytarzem dostała nagle smsa:
"To o
której dzisiaj? Van."
Szybko na niego odpisała.
"Za
niecałą godzinę u mnie."
Wysłała i poszła na parking,
bo musiała pojechać odebrać syna. Jednak gdy wyszła na świeże
powietrze, zobaczyła Lynch'ów i Ella przy ich samochodzie. Rydel
ujrzała ją kątem oka i pomachała, by do nich przyszła. Brunetka
praktycznie nie widziała ich dzisiaj, oprócz Ratliffa i Rikera,
więc podeszła do przyjaciół z uśmiechem na twarzy.
-Hej - przywitała się z blondynką i dały sobie całusa w
policzek.
-Witaj! - powiedział Ryland i tak samo przywitał się z kobietą.
Marano ucałowała także Rocky'ego i podeszła do Rossa, który
skrzyżował ramiona. Wspięła się odrobinę na palcach i
pocałowała go w policzek. Jednak to było co innego. Wszyscy
odwzajemniali jej gest, a blondyn po prostu się nadstawił. Jakby
robił jej łaskę, że się z nią wita.
-Cześć - powiedział beznamiętnie dając jej do zrozumienia, że
na tym kończy się ich powitanie.
Brunetka odsunęła się od niego udając, że nie zauważyła żadnej
różnicy i, aby przyjaciele też tego nie dostrzegli.
-A ja? - spytał zawiedziony Riker.
-Ja się już z tobą dzisiaj witałam - uśmiechnęła się lekko.
-Jak wam minął dzień? Bo ja myślałam, że umrę... Niektórzy z tych iczniów naprawdę mnie wkurzają. Mówię im co mają robić, a oni
nadal swoje... Ugh... - powiedziała Rydel i na samo wspomnienie się
zirytowała.
-Moi tak samo. Mam zdecydowanie na małą różnicę wieku -
stwierdził Ryland.
-U mnie byli spokojni i zdychali, ale to dlatego, że duża część
z nich była po twoich zajęciach, Ross, i nawet mówili, że u
ciebie lekcje są ciekawe, ale bardzo wyczerpujące - zauważył Ell
z uśmiechem.
Laura podeszła do Rikera, a ten objął ją ramieniem.
-Naprawdę? - spytał najstarszy pozytywnie zaskoczony.
-Tak, tym razem nie żartuję - zapewnił Ratliff.
Wszyscy się zaśmiali.
-To co ty im robisz? Szturmujesz? Pompki im każesz robić jak w
wojsku? - Laura spytała z uśmiechem.
Ross spojrzał na brunetkę.
-Nie jestem tyranem - odpowiedział, a wszyscy unieśli brwi
zaskoczeni.
-Wcale tego nie powiedziałam - powiedziała spokojnie.
-Po prostu się rozciągają i ćwiczą. To taniec. Muszą mieć
kondycję - podsumował blondyn i oparł się tyłem o auto.
Wszyscy spojrzeli na Rossa z zagadkową miną oprócz Laury, która
spuściła wzrok na ziemię.
-Nie wiedziałam, że jest z ciebie taki ostry trener, braciszku -
zaśmiał się Ryland i trącił jego ramię.
-Tak wyszło - odpowiedział z uśmiechem.
-Co dziś robisz? - Rik spytał Laurę.
-Vanessa do mnie dziś przychodzi.
-Van? - spytał Rocky patrząc na przyjaciółkę.
-Tak, chcemy pogadać - odpowiedziała wtulając się w ramiona
swojego mężczyzny.
Brunet wraz z Rossem spojrzeli po sobie wspominając ich wczorajszą
rozmowę ze starszą Marano.
-Co jest? - spytała Laura widząc jak wymieniają między sobą
spojrzenia.
-Nic - odparł chłodno blondyn.
Brunetka, aż się wzdrygnęła słysząc ten ton.
-Ross... - zaczął Riker zaciskając zęby.
-Czego?
-Może grzeczniej?
-A może zajmiesz się sobą?
-Słuchaj, bo zaraz...
-Rik... - Lau dotknęła ramienia starszego blondyna dając mu do
zrozumienia, by odpuścił. Blondyn spojrzał na nią i odetchnął
próbując się uspokoić - A wy co dziś robicie? - spytała
zmieniając temat.
-Ja nie wiem jak chłopaki, ale ja idę na zakupy. Głównie idę do
tego sklepu z płynami do wanny, bo muszę się jakoś zrelaksować -
wyznała Rydel.
-Polecam ten sklep na rogu Beverly Blvd, są tam świetne musujące
kulki i takie olejki, które, jak użyjesz, powodują, że odpływasz.
Ja normalnie przy tym tak odpoczywam, że zapomin...
-A ty nie powinnaś już iść? Jeśli dobrze pamiętam to masz
dziecko do odebrania, a jak będziesz tu tak stać to ci jeszcze
przedszkole zamkną - zauważył oschle Ross patrząc na brunetkę
oskarżycielsko.
Laura spojrzała na niego zaskoczona.
-Ross... - syknęła Rydel, a Marano poczuła jak mięśnie Rikera
się napinają ze złości.
-Wiecie... On ma racje. Lepiej już pójdę - powiedziała zmęczona
rozmową.
-Lau...
-Zdzwonimy się - przerwała najstarszemu i pocałowała go
przelotnie w usta. Odwróciła się i zobaczyła Ella
-Podwieźć cię? - spytała.
Ratliff spojrzał na Rossa i stwierdził, że nie ma ochoty z nim
dzisiaj wracać ze względu na jego humorki.
-Jasne - uśmiechnął się, pożegnali się machnięciem ręki i
ruszyli do samochodu.
Gdy wsiedli do auta, brunetka oparła czoło o kierownicę.
-Co mu odbiło? Zachował się wobec ciebie jak... palant.
-Daj spokój.
-Słucham? Nie słyszałaś jak się do ciebie odzywał?
-Słyszałam, Ell - odpowiedziała podnosząc na niego wzrok
-Ale odpuść - powiedziała i ruszyła. Brunet patrzył na nią z
niedowierzaniem.
-Dobra, jak chcesz.
Laura prowadziła samochód w milczeniu.
-Muszę się tylko postarać - szepnęła do siebie.
-Co?
-Nic - odpowiedziała niemal natychmiast.
Resztę drogi do przedszkola spędzili w milczeniu. Gdy Marano
zatrzymała się przed budynkiem, gdzie znajdował się jej syn,
westchnęła cicho.
-Zaraz przyjdę.
-Pójdę z tobą -
powiedział i nawet nie czekając na odpowiedź wysiadł z
samochodu.
Laura także opuściła pojazd i obydwoje weszli do
przedszkola. Minęli pare klas i skierowali się do tej, gdzie
znajdowała się grupa Toby'ego.
-Witam pani Marano - przywitała
się z uśmiechem przedszkolanka, pani McKendy.
-Dzień dobry -
odpowiedziała odwzajemniając jej gest
-Czy Toby dzisiaj rozrabiał?
-Nie, nie. Był grzeczny. Wraz z
Madison są naprawdę spokojni.
-Madison? - spytała Laura.
-To jego koleżanka. Teraz siedzą przy stoliku i rysują, o tam -
wskazała palcem, a brunetka i jej przyjaciel powędrowali tam
wzrokiem.
-Toby! Kochanie, już jestem - zawołała z uśmiechem,
a synek odwrócił głowę w jej stronę i z radością podbiegł do
swojej mamy.
-Przepraszam, nie przedstawiłem się, Ellington
Ratliff - powiedział w stronę przedszkolanki.
-Nic nie szkodzi.
Veronica McKendy - czarnowłosa podała mu dłoń, którą uścisnął.
W tym czasie malec przytulił się do mamy na powitanie - Musi pan być ojcem Toby'ego, może pan być dumny, syn wyrośnie
na wspaniałego dżentelmena - powiedziała, a Ella zatkało, Laura
odwróciła się w ich stronę jak oparzona, a Toby spojrzał na
bruneta z wielkimi oczami.
-Mamo czy...
-Nie jestem jego
ojcem - powiedział szybko, by wyprostować sprawę
-Jestem tylko wujkiem - te łagodnie wypowiedziane słowa
wypowiedział patrząc na malca, by doszło to do niego.
Veronica
spojrzała na nich przepraszająco.
-Och, przepraszam,
namieszałam... Naprawdę nie chciałam...
-Wszystko w porządku,
ale będziemy już iść - powiedziała z lekka skrępowana Laura.
Przedszkolanka kiwnęła głową i wróciła do dzieci. Brunetka
ukucnęła przed Tobym
-Ell to twój wujek, pani po prostu źle zrozumiała i się
pomyliła. Chłopczyk kiwnął głową, ale milczał - Chodźmy do domu.
Ruszyli, ale gdy byli w połowie korytarza,
zawołała ich jakaś mała dziewczynka.
Toby!
Malec stanął
i odwrócił się w jej stronę.
-Rysunek. Zostawiłeś -
powiedziała trochę sepleniąc i podała mu kartkę.
-Dzięki -
odpowiedział, a dziewczynka uśmiechnęła się lekko i wróciła
biegiem do sali.
-To Madison? - spytała Laura, ale chłopczyk
milczał - Pokażesz mi co narysowałeś? - wyciągnęła do niego
rękę, ale synek odsunął się od niej, ze złością wcisnął
rysunek do swojego plecaczka i poszedł przodem.
Ellington
spojrzał zdziwiony na Marano, która była widocznie zasmucona.
-Może powinienem z nim porozmawiać?
-To zbędne. Czasem tak ma.
-Czasem? - spytał unosząc brwi.
-Gdy chodzi o temat ojca -
powiedziała i poszła za synem. Ratliff patrzył na nich i dopiero
teraz zrozumiał, że wychowywanie dzieci w pojedynkę nigdy nie jest
dobre, ani dla rodzica, który się przy tym bardziej męczy, ani dla
dziecka, które cierpi choć udaje niewzruszone na zewnątrz.
Wszyscy
we trójkę wsiedli do auta i jechali do domów w milczeniu. Puścili
muzykę w radio, ale nikt już nie śpiewał - nie mieli do tego
humoru. Po jakimś czasie dojechali pod dom Ella, gdzie wysiadł i
pożegnał się z nimi. Toby nadal milczał i bawił się jakąś
zabawką. Laura podjechała pod dom, rozpięła go z fotelika, a on
szybko poleciał pod drzwi domu. Marano je otworzyła, a synek
pobiegł do swojego pokoju. Brunetka zdjęła buty i rzuciła się na
kanapę w salonie.
'Czemu to jest takie trudne?' pomyślała i
poczuła jak łzy napływają do jej oczu.
Nagle usłyszała jak
ktoś wchodzi do domu.
-Jestem! - zawołała radośnie Vanessa
wchodząc do salonu. Młodsza siostra nawet nie podniosła głowy
-Yyy... Lau, wszystko w porządku?
Brunetka westchnęła i
usiadła na kanapie.
-Czy wszystko musi być na mojej głowie? -
odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Czarnowłosa zmarszczyła brwi
i podeszła do niej.
-Co się stało? - spytała, a siostra jej
opowiedziała scenkę w przedszkolu i reakcję synka na to zdarzenie.
Van wzięła głęboki wdech widząc zmartwienie na twarzy brunetki -
Musi ochłonąć, to nie jest dla niego łatwe, pamiętaj.
-Wiem,
ale czasem nawet nie wiem co zrobić, aby go pocieszyć. Nie mogę
patrzeć jak cierpi...
-Coś razem wymyślimy, dobrze? -
powiedziała i uśmiechnęła się do niej krzepiąco. Lau
odwzajemniła gest - A teraz chodź ugotować coś na obiad, bo
obstawiam, że nic nie zrobiłaś - zaśmiała się i pociągnęła
siostrę do kuchni.
Godzinę później na stole znalazł się posiłek w postaci
ulubionej piersi z kurczaka Toby'ego i domowych frytek. Vanessa
zawołała malca, a ten zbiegł, żeby zjeść. Kiedy zobaczył co
zostało przygotowane, oczy zaświeciły mu się z zachwytu. Pochłonął
wszytko z nadzwyczajną prędkością. Powiedział 'Dziękuję' i
skierował się w stronę schodów jednak zawrócił się i podbiegł
do mamy wtulając się w nią.
-Dziękuję, mamo. Kocham Cię.
-Nie ma za co. Ja Ciebie też kocham słonko - opowiedziała drżącym
głosem i pocałowała synka w główkę. Kiedy malec ją puścił, dodała - Jeśli chcesz możesz kiedyś zaprosić Madison na obiad.
-Super - odpowiedział uśmiechnięty i wszedł na górę.
-Mój mały mężczyzna będzie miał randkę - ucieszyła się Van.
-Jak dalej pójdzie to będziemy zazdrosne - zaśmiała się Laura i
zaczęła zbierać talerze.
Van również wstała i poszła z siostrą do kuchni, gdy młodsza
wkładała naczynia do zmywarki zapytała:
-Jak Ci wczoraj poszło?
Laura spojrzała na nią zdziwiona.
-Z Rossem - dodała.
Brunetka westchnęła zrezygnowana i zamknęła zmywarkę. Oparła
się o blat i zamknęła oczy.
-Muszę się postarać - wyszeptała.
-Słucham?
-Muszę się postarać - powtórzyła głośniej odwracając się do
siostry
-Postarać? Jak to postarać?
-Normalnie, poszłam do niego i przeprosiłam. Wytłumaczyłam i
użyłam argumentu, że przecież jesteśmy przyjaciółmi, a on do
mnie, że nie jesteśmy i, że straciliśmy do siebie zaufanie. A potem
dodał, że muszę się postarać, żeby naprawić nasze relacje.
-No co ty!
-A dzisiaj potraktował mnie...
-No jak? - zachęcała Vanessa Laurę.
-Chciałam się z nim przywitać, a on zachowywał się jakby robił
mi jakąś łaskę. Jeszcze ta uwaga na temat Toby'ego, że powinnam
już po niego iść, bo mi zamkną przedszkole. Bo jestem taką nieodpowiedzialną matką przecież! - wykrzyczała ostatnie zdanie.
Usiadła na podłodze i schowała twarz w dłoniach.
-Wiesz... zawsze to ja się starałam. Kiedy uganiał się za
dziewczynami, a ja szłam w odstawkę. Prosiłam go o spotkania, a on
mnie olewał. Mogłam się na niego wypiąć i nie przejmować się
nim. Ale nie potrafiłam...
-Dlaczego? - zapytała Vanessa kucając przy siostrze.
Lau spojrzała na nią znacząco i spuściła głowę zrezygnowana.
-Kochałaś go prawda? - zapytała cicho Van.
Brunetka kiwnęła twierdząco głową, a usta zaczęły jej drżeć.
Starsza siostra objęła ją ramieniem i przytuliła do piersi.
-A teraz już go nie kochasz?
-Van... minęło dużo czasu. Teraz jestem z Rikerem.
Na dźwięk jego imienia starsza brunetka poczuła ukłucie w sercu,
ale nie dała tego po sobie poznać.
-A jego kochasz? - zadała kolejne pytanie.
-Nie wiem... dobrze mi z nim. Czuję się szczęśliwa i potrzebna
komuś innemu niż tobie czy Toby'emu.
Jest dla mnie ważny... Wspierał mnie, i wtedy cztery lata temu
jakoś tak samo wyszło. Gdy jest przy mnie czuję się bezpieczna. Może kocham? Ach... Sama już nie wiem... - powiedziała zrezygnowana.
'Szkoda, że ja jestem pewna, że go kocham i, że chciałabym z nim
być. Ale nie mogę, bo najwidoczniej nie ja jestem mu przeznaczona', pomyślała Van i przytuliła siostrę jeszcze mocniej.